






|
Tworczosc
"Pierwsze, drugie, zapnij mi obuwie"
czyli jak sie wesola gromadka bawila na wycieczce do Warszawy
by
Alien
Tiaak, nie wiem jak dla innych, ale dla mnie temat podrozy do
Warszawy rozwinal sie jeszcze na poczatku sierpnia. Mialem wtedy
zupelnie inne plany, ale ze bylo mi po drodze ( niepasowalo zaledwie
513 km) przystalem na te propzycje z ogromna aprobata ;-)
>MKK: To jak, cieszysz sie?
>Alien: No, taak (westchnienie).
Po powrocie znad "Slupa" niecierpliwie przygotowalem sie do wyjazdu,
ktory ukrucic mial tesknate jak drazyla mnie juz od jakiegos czasu
:-/ ;-)
Do rzeczy:
Wyjechalem 27 sierpnia br. (tzn. jeszcze 1998), do Krakowa ;-)
Chcialem jak najpredzej zobaczyc swoje jedyne szczescie i moc
wreszczie wyrazic to, co nosze w sercu do tej jednej, niewysokiej
osobki, ktora napelnia mnie radoscia w kazdej chwili mego marnego, a
dzieki niej pieknego zycia ;-)
Przepraszam, ze odbiegam od tematu, to sie wiecej nie powtorzy ;-p
;-)
Nazajutrz (28 sierpnia) bylem juz z Elcia w Liblinie. Dojechalismy
na miejsce z czterdziesto minutowym opoznieniem, o godzinie 21.45
Wbrew temu co sadzi repek i Inky, od razu ich poznalem, chociaz nie
mialem na nosie okularow, a oni stali dosc daleko ;-)
Przywitaniom nie bylo konca, i dobrze :-)
Zajadalismy sliwki, plulismy pestkami (celowal w tym Inky, zebyscie
to widzieli, WOW!) Reasumujac, czekalismy na MKK ;-)
Przyjechal planowo, w pol do dwudziestej trzeciej. Od razu po
powitaniu zapytal mnie:
>MKK: Alien, sprawdz czy nie zgubiles dowodu (wyjatkowo pewny siebie
usmiech)
Bardziej przez przekore niz ze strachu sprawdzam czy mam przy sobie
dowod. Nie mam :-/ Ale nie daje po sobie poznac zazenowania (po tylu
latach praktyki to bylaby zbrodnia)
>Alien: Kto go zanlazl?
>MKK: Ktos przyniosl go do Twojego domu w czwartek. Jak Ty go mogles
zgubic?!
>Alien: Chwileczke, rano bylem w ajencji....
Nastepuje wesola wymiana zdan i ogolne rozbawienie, no prawie
ogolne...
>Alien: Potem pojechalem na Psie Pole...
Co tu duzo mowic, poszlismy spac do repka ;-)
Zanim do tego jednak doszlo zdazylismy kupic na stacji "StatOil"
Martini, Cole, cos tam i cos jeszcze. Pedzac do autobusu spotkalismy
znajomego (w tym miejscu skladam uklon w strone tego mrocznego pana
;-)), a pozniej szczesliwie dotarlismy do miejsca przeznaczenia
(czytaj: domu w ktorym spedzic mielismy w miare wygodnie, a okazalo
sie ze nawet bardzo, noc)
Gadalismy do naprawde poznej pory, tak poznej ze nie wiem ktorej.
Jak dla mnie to pobyt w Lublinie byl wyjatkowo udany (mimo ze mialem
paskudny humor, i mimo tego ze repek ma w domu koty! Dwie kotki! A
psik!!! ;-)) Rano zjedlismy jeszcze kanapki i w skladzie: repek,
Inky, MacKanacK, Elcia i Alien (czyli Ja) wyruszylismy do Wa-wy.
Podroz pociagiem rowniez okazala sie budujaca, a radosna tworczosc
nie pozwalala nam sie nudzic. W calym wagonie slychac bylo ryk
trzech gardziolek (repka, Inky'ego i MKK)
>Gardziolka: OCHHH! ELA...
I w ten sposob dojechalismy do celu. Bylbym zapomnial, po drodze
mijalismy Deblin, gdzie wlasnie odbywaly sie pokazy lotnicze, ale to
chyba nie ma az takiego znaczenia jak sadzielem przypominajac sobie
o tym ;-)
Na dworcu centralnym w Warszawie odebrala nas Elwa (bylo wiele
radosci ;-)) Poszlismy do KFC,... na cos... i zjedlismy tam cos.
Jeszcze na dworcu uruchomilismy telefony i rozpoczelismy "szukanie"
towarzystwa w tym miescie, stolicy (prosze o wymowienie tego
wyrazu z wlasciwym akcentem, tzn. przesuniecia akcentu na ostatnia
sylabe i wymawiania literki "i" jakby to bylo "y", z gory dziekuje
;-)).
W miejscu wesolej biesiady dolaczyl do nas Psyborg i Josh (ten drugi
byl jak zwykle szeroko usmiechniety ;-)). Przy okazji dowiedzielismy
sie, ze mozemy bez konca rozdrapywac kubki po coli z KFC. We
wskazanym do otworzenia miejscu zawsze pisalo "Sprobuj jeszcze raz"
Nie wiem, smiac sie, czy plakac.
Potem poszlismy pod jakis wysoki budynek (nie pamietam nazwy),
naprzeciwko byl Palac Kultury i Nauki, czyli najwiekszy w Polsce
pomnik ku przyjazni polsko - radzieckiej (teraz juz rosyjskiej,
chociaz nie jestem pewien jak ta "przyjazn" ma sie dzisiejszych
realiow ;-/)
W tym dniu dolaczyla do nas jeszcze Bogini, Corda, Mag, Gerard i
Offspring (wzglednie Neq).
W trakcie calego, przynajmniej mojego pobytu w Wa-wie nie dane nam
bylo poznac wiecej "braci" i "siostr", a szkoda ;-)
Jak widac bylo nas nie za duzo, ale i nie za malo, trzynastka to
naprawde w sam raz ;-)
Jak kaze tradycja poszlismy do kina (ktorego nazwy nie pamietam i od
razu za swa ignorancje przepraszam), a w ktorym to obejrzec nam bylo
dane wspaniala opowiesc, zobaczyc zycie, posmakowac uczuc. Filmem
tym byl "Przelamujac fale", fascynujaca i wzruszajaca, filozoficzna
opowiesc o cierpieniu. Mowic tu o nim nie ma sensnu, chociaz
naprawde byloby warto poruszyc jeszcze jego temat. Przynajmniej
chcialbym, zeby tak bylo.
Zblizala sie noc, a my nie mielismy jeszcze zalatwionego noclegu,
mnie i Elci zaofiarowal swoj dom Psyborg, zostawil nam numer
telefonu i zapewnienie, ze bedzie czekal. Dzieki Bogu, czekal ;-)
Pojechalismy jednak, nasza piatka z Lublina do Offspringa, i to byl
blad. Mimo szczerych i usilnych staran naszego gospodarza nie
moglismy zostac u niego na noc :-/ no i o polnocy szukalismy
zastepczego noclegu.
Zgadnijcie do kogo najpierw zadzwonilismy i kto nie odtracil naszej
wyciagnietej dloni? Tak, to nie byla gaska Balbinka, tylko Psyborg!
;-)
Zanim dojechalismy do wskazanego przez niego miejsca zdazylismy
calkiem niezle zmarznac, i porzucac spiworami ;-) a takze zadzwonic
do jakiegos radia! (ponoc to bylo jakas rozglosnia z Lublina, ale
nie wiem czy to prawda. Ja tylko zamowilem piosenke ;-)).
Tiaak, nie wiem dlaczego, ale naprawde mialem wtedy, a nawet i
pozniej, niesamowicie dobry humor ;-)
Psyborg zgarnal nas z przystanku i ulokowal u siebie w domu, miejsca
bylo dosc dla naszej szostki (tzn. MKK, repek, Inky, Offspring,
Elcia i Ja, czyli Autor ponizszego wynuzenia, skromny przedstawiciel
pokracznie zrozumianych i zapamietanych faktow, Alien) Mimo ogolnego
zmeczenia, kazdy zdazyl sie umyc i posmiac, i pojsc spac, (tu znowu
wstydze sie przyznac), o nie wiadomo ktorej godzinie.
Ranek byl dla nas, ale nie dla wszystkich, dosc wczesny. Jeden po
drugim, a bylo ich na szczescie tylko dwoch, wpadali do naszego
pokoju koledzy Psyborga. Ten drugi zostal nam nawet przedstawiony,
tzn. tylko mnie i Inky'iemu bo reszta udawala ze spi ;-) Niestety,
tu ponownie wykaze sie niesamowita ignorancja i skleroza, jego
"nica" rowniez nie jestem sobie w stanie przypomniec. Przepraszam
;-)
Wrocmy jednak do sedna... taaak, tego ranka spotkala nas
niespodzianka, Bardzo mila zreszta ;-) Dziewczyna, "ktora nie ma
nica" jak sama nam to zrszta powiedziala, zrobila nam razem z
Psyborgiem najswietniejsze sniadanie jakie kiedykolwiek w swoim
dlugim zyciu mialem niewatpliwa przyjemnosc jesc. Wystroj kanapek
tak bardzo nas podniecil, bo sadze ze nie tylko ja odczuwalem to w
ten sposob, ze moglibysmy sie godzinami wpatrywac w te "cudenka", w
te swoiste dziela sztuki kulinarnej, w te napawajace zmysly swymi
kolrami i zapachem rekodziela. Mowiac zwiezle, acz elokwetnie,
bylismy pod przeogromnym wrazeniem ludzkiej fantazji.
Psyborgu, i Ty "dziewczyno bez nica" bede, bedziemy wam wdzieczni za
to sniadanie do konca naszych dni, a jesli to bedzie mozliwe to i
dluzej ;-)
W tym miejscu musialem na chwilke opuscic stanowisko pracy, dzieki
czemu, po powrocie zobaczylem ile juz napisalem i zdecydowalem sie
znacznie przyspieszy akcje. Za wszelkie niewygody z gory przepraszam
;-)
Co tu duzo mowic, to byl moj ostatni dzien poytu w Warszawie ;-(
Mimo to wcale nie odjezdzalem smutny i zawiedziony ;-) W koncu
dlaczego mialbym czuc niedosyt po tych kilku dniach spedzonych w
pociagach, po tych kilku nocach podczas ktorych szukalem razem z
przyjaciolmi noclegu, wreszcie po tych wspanialych i budujacych
rozmowach w ktorych nie uczestniczylem w pelni ani razu ;-)
Zaprawde nie wiem jak mam opisac, ubrac w slowa, to co czuje do was
i jak was wszystkich sobie cenie. Przyklad z zycia: kiedy 28
wieczorem dreptalismy sobie do domu repka, obserwowalem z tylu razem
z Elcia wystep "trzech wesolych pielegniarzy", to jest repka,
MacKanacKa i Inkayona. Widzac ich radosc i beztroske zapomnialem na
chwile o roznych takich, ktorymi wogole sobie nie powinienem glowy
zaprzatac. Podzielam nadal zdanie z Elcia "Kochamy was, naprawde"
;-)
Dobra, dosyc tych slodksci ;-p Parno jakos sie zrobilo, czy co? ;-)
Jak to sie stalo, ze 30 sierpnia wrocilismy do Lublina, dokladnie
nie wiem. Poprostu tak wyszlo, repek obiecal nam nocleg, a ja nie
mialem serca mu odmowic ;-) Szkoda, ze nie mielismy czasu by sie z
wszystkimi nalezycie pozegnac, ale mowi sie trudno. (Sorry ;-))
Na dworcu w Wa-wie tez bylo wesolo. Inkayon, wchodzac przez okno
zajal nam przedzial (zrechabilitowal sie za wszystkie dotychczasowe
wybryki, przynajmniej u mnie). Pomachalismy bialymi chusteczkami (na
pozegnanie) "rybkom" stojacym za szyba, tzn. Magowi, Elwie i
Offspringowi. No i... pajechali ;-)
Tiaaak, wrocilismy do Lublina, zwiedzilismy to piekne, zabytkowe
miasto posiadajace wlasna rozglosnie radiowa i wypilismy (kto wypil
to wypil ;-)) piwo w jakims tam pubie. Szalec za bardzo nie moglismy
(tzn. repek, Inky, Elcia i Ja), bo rano, cos po piatej, mielismy
pociag do Krakowa.
Niestety slonce nam nie sprzyjalo w naszych zacnych planach, moze
dlatego ze byla juz noc?
Krotko mowiac, zaspalismy ;-)
>Elcia: Alien, zobacz ktora godzina.
>Alien: Mhm, (bardzo male zaspane oczka patrza na podswietlana
tarcze zegarka) 6.45, ojej.
>Elcia: I co teraz (to byl rowniez bardzo zaspany glosik)
>Alien: No to spimy (westchnienie, tym razem przyjemne, ale takze
zaspane)
Okazalo sie, ze z Lublina nie kursuja zadne powazne pociagi, ani do
Wroclawia, ani do Krakowa ;-/ Wybralismy wiec, z wielu dostepnych
ale zbyt powolnych, najwlasciwszy. Polaczenie , ktore umozliwialo
nam w miare szybkie dotarcie do domu wiodlo jednak przez... Warszawe
;-) Ta trasa zmienila jednak nasze pierwotne plany, w zwiazku z czym
musialem wracac od razu do Wroclawia ;-/ Ech, niech tam, mielismy za
to jeszcze kilka godzin w pociagu.
Na dworcu w Lublinie spotkala nas bardzo mila, i bardzo zaskakujaca
niespodzianka - Gerard! Pozegnalismy repka i Inkayona, po czym razem
z Gerardem pojechalismy do Wa-wy. W pociagu jak to w pociagu, tlok,
zaduch, konduktorzy, przedzialy sluzbowe itp. itd. No i My
oczywiscie ;-)
Wiecie co w miare jak zblizam sie do konca tego "sprawozdania" coraz
trudniej jest mi pisac. Bynajmniej nie dlatego, ze nie ma oczym, ani
tez nie z powodu lenistwa, tylko jakos tak trudno mi cos przelknac
;-/ Nie martwcie sie ;-) widzicie potrafie sie usmiechac.
31 sirpnia 1998r. o godzinie 15:51 stracilem z oczu pewien obraz,
ktory dosc gleboko wryl mi sie w pamiec i pozostal tam juz na dobre.
Kiedy moj pociag do Wroclawia odjezdzal na dworcu nie bylo dla mnie
nikogo procz Elci, i Gerarda. Ciesze sie, ze nas odprowadzil. Pociag
do Krakowa odjechal z tego samego peronu co moj, ale dziesiec minut
pozniej i odleglosc miedzy nami (wszystkimi ;-)) zaczela rosnac w
przerazajaco szybki sposob ;-/
Z podrozy do domu zapamietalem tylko, pare chwil (tak przynajmniej
chce to zapamietac). Pierwsza i druga dotyczyla tego samego - nieba,
a wlsciwie jego blekitnego, gdzieniegdzie purpurowego za sprawa
slonca, koloru. Chmury ukladaly sie w przepiekne lawice, nie
baranki, czy smoki, ale w stada delfinow plynacych po plonacym
niebosklonie niczym beztroskie i niewinne stworzenia swiatla.
Wpadlem do domu okolo 22:30, powiedzialem (moze troche zbyt sucho)
"Czesc" do rodzicow i zamknalem sie w moim pokoju. Uruchomilem
komputer i zaczelo sie dzwonienie.
>Alien: Dobry Wieczor, mowi Tomasz Ciski z Wroclawia, czy Ela juz
dojechala do domu?
To byla ostatnia pozytywna informacja tego dnia (ktory sie juz
zreszta skonczyl)
Potem wykonalem jeszcze pare telefonow, miedzy innymi aby uspokoic
rodzicow MKK i dowiedziec sie na ktora mam jutro (tzn 1 wrzesnia)
rozpoczecie.
Reasumujac, w ciagu tych kilku dni spedzonych wsrod was, moi drodzy,
czulem ze jestem nareszcie wsrod ludzi ktorzy cos dla mnie znacza i
na ktorych moge polegac. Dziekuje wam, za wszystko ;-) I chociaz nie
odbyla sie zadna sesja, ani nie bylo jakiejs wiekszej imprezy, to
niczego nie zaluje i nie zamieilbym tych chwil na nic w swiecie ;-)
Oby jak najczesciej udawalo nam sie w ten, a moze nawet lepiej
zorgnizowany sposob, spotkac sie ze soba i porozmawiac o "niczym".
Jeszcze raz pragne wszystkich przeprosic za bledy w tekscie i moja
ogolna skleroze, a takze za "usmiech" ktory tak czesto pojawial sie
na moich ustach. Jesli bylem zbyt dokuczliwy i ponury, to dlatego ze
powietrze najwidoczniej nie bylo "pierwszej" swierzosci.
Zapamietajcie ten nasz "zjazd w '98" jako symbol przyjazni,
solidnosci i pewnosci jaka mozemy dla siebie miec w kazdej chwili
zycia i jaka mozemy sie pochwalic przed innymi, biedniejszymi bez
naszej wspolnoty.
Jeszcze raz, pamietajcie "kocham" was wszystkich tak mocno jak tylko
"obcy" potrafi ;-)
Na razie!
Pa!
Alien
|