






|
Tworczosc
Saga o Geralcie Barbarzyncy
"WIEDZMINSKA RUTYNA"
Andrzej Sapkowski fanfiction
John MacKanacKy
(Jacek Suliga)
* * *
- Panie... nie odchodzcie... oni wroca w nocy. Zostancie, do konca
zycia wdziecznosc... Nie zostawiajcie.
Gosc zatrzymal sie przed drzwiami. Odwrocil sie powoli, mierzac
wzrokiem po calej izbie i czterech trupach lezacych w posoce. Czarny kocur
podreptal w strone okna brodzac we krwi. W chalupie unosil sie kwasny
zapach przypalonej maki. Chlop bezradnie rozlozyl rece.
- Co zechcecie, dam, czego tylko zazadacie... Ratujcie, panie!
Na zarosnietej twarzy przybysza zarysowal sie paskudny usmiech.
- Nie wiesz co mowisz. I lepiej, zebys w jezyk sie ugryzl... Wiele
razy slyszalem juz podobne slowa. I zawsze konczylo sie tragicznie. Nie
dla mnie.
Smatuchowi rece opadly. Rzucil okiem za siebie, na skulona przy piecu
kobiete, podciagnal portki i spojrzal w oczy mezczyzny. Nim zdazyl
mrugnac, musial odwrocic wzrok.
- Wiec co powiedziales? Powtorz. - spokojnie powiedzial nieznajomy. -
Czy dasz mi to, czego zazadam?
Chlop przelknal sline, pochylil glowe i pokiwal nia potwierdzajaco.
Kobieta zachlipiala i zaszlochala. Kot zamiauczal i wyskoczyl na zewnatrz.
Nieznajomy, wbrew oczekiwaniom obecnych, nie zasmial sie zlowieszczo.
- Ech, chyba zaczynam wpadac w rutyne... - powiedzial do siebie
smutno. - Ale co ma byc, to bedzie. Oby cos ciekawszego, niz ta smarkula
ostatnio...
- Pomoge ci. - dodal na glos. - Zostane na noc. A jesli sie uda, ty w
zamian...
Smatuch skurczyl sie, bliski placzu.
- Dasz mi to - wyrecytowal nagle przybysz w czarnym plaszczu - co w
domu zastaniesz, a czego sie nie spodziewasz. Wiedzmin Geralt, milo mi.
* * *
- Chwilunia, przeciez ja jestem w domu! To jest moj dom, jakkolwiek
by to nie wygladalo... czy pachnialo.
Geralt zazgrzytal zebami. Zaraza, pomyslal, wiedzialem, ze cos tu
jest nie tak. Rutyna. Trzeba cos wymyslec...
- No tak, oczywiscie, ze jestes. Myslisz, ze nie zauwazylem? No to
wyjdziemy teraz na zewnatrz i za kilka minut wrocimy. Uprzedz zone, ze
wychodzisz.
Chlop popatrzyl na wiedzmina baranim wzrokiem. Juz otworzyl szerzej
usta, by cos powiedziec, ale Geralt blysnal na niego oczami. Szczeka
zwarla sie z klapnieciem.
- Maryska... my, ten tego, wychodzimy. Po papierosy. Zaraz wrocimy.
* * *
- Panie Garalt, dlugo jeszcze bedziemy tu marznac? Wracajmy juz...
Wiedzmin podrapal sie w zarost pod broda. Podszedl do chlopa,
poklepal go po ramieniu.
- Widzisz, Smatuch... powiedz, nie nudzi ci sie tutaj? Moze
pojedziemy gdzies razem, pokaze ci kawal swiata... poznasz ciekawych
ludzi. Czarodziejki... Wrocimy za jakies... dziewiec miesiecy...
Chlopina juz szerzej ust nie mogl otworzyc ze zdumienia.
- A... ale Maryska, ona chora jest, niedomaga...
- Niedomaga? Hm. No to wrocimy za rok... no dwa dla pewnosci. -
powiedzial w zamysleniu Geralt.
* * *
Minely dwa lata. Woda w pobliskim jeziorze dwa razy zamarzala i dwa
razy odmarzala.
* * *
Wstal swit. Kury skonczyly piac, zaczely wiec koguty. Czarny kocur
wskoczyl na parapet i przeciagnal sie ziewajac. W izbie bylo juz cieplo,
lekko smierdzialo przypalona maka. Przy piecyku krzatala sie kobieta.
Nucila wesola piosenke.
A z zarania w niedziele,
posla dziewka na ziele.
I nalazla zlota nic,
i usiadla wianek wic.
Kot zamiauczal leniwie i usadowil sie bokiem do slonca.
Zajechal jej drozke kun,
z piekla rodem wiedzmun.
I posadzil ja na stolku,
dal jej Mewy w kociolku.
Kobieta przerwala na moment spiewanie, zamieszala dokladniej kasze,
wziela troche na lyzke i sprobowala.
Nasci, pij to piwecko,
Mala Ciri, kurwecko...
Bomhard cie obroni,
Gerarda pogoni.
Nagle huknely drzwi.
- Maryska! Juz jezdem z powrotem! Papierosow we wsi nie bylo, tosmy
z Geraltem do Nilfgaardu pojechali!
* * *
Geralt sie nie pomylil. W chalupie oprocz kobiety i czarnego kocura,
bylo tez dziecko. Chlopiec. Na oko poltora roku. Znaczy, ze kobieta nie
tak bardzo niedomagala, jak to wygladalo. Wiedzmin usmiechnal sie
paskudnie.
- Smatuch, czys ty oszalal? Tak mnie sama zostawic, z trupami w
mieszkaniu! A w nocy przyszli, tak jak mowiles... i byloby po mnie, gdyby
nie jeden taki wojak, co tu przyjechal i wszytkich ich wymordowal.
Strasznie ich pocial, straszniej niz ten twoj wiedzmin od siedmiu bolesci!
Chlop popatrzyl z zaklopotaniem na Geralta i nalal mu jeszcze piwa.
- No dobra, glupio to wyszlo. A ten tu bekart to czyj? Ledwiem
wyjechal i juzes pol wsi do lozka zaprosila?
- No przecie czyms zaplacic za ratunek musialam... Ale on mily byl,
nawet piosenke taka jedna mnie nauczyl, zaraz wam zaspiewam!
A z zarania w niedziele,
posla dziewka na ziele...
- A zawrzyj ty juz ta jape, bo nie zdzierze! - warknal Smatuch i
pociagnal ze swojego kufla. - I dobrze sie stalo, ze Geralt bierze
dzieciaka do siebie... my tu zaczniemy wszystko od poczatku... Dobrze
bedzie.
Wiedzmin wstal i podszedl z kuflem do wyrka, gdzie lezalo dziecko.
Schylil sie nad nim i przyjrzal z bliska.
Te oczy, pomyslal, skad ja znam te oczy... Podrapal sie po bliznie na
karku i lyknal piwa. Oczy... rybie oczy... rybie!
* * *
- Hej, Geralt, oddychaj! - krzyczal Smatuch klepiac krztuszacego sie
piwem wiedzmina po plecach. - Wypluj to swinstwo i oddychaj!
- Juz! Zaraza... juz. - wysapal Geralt i usiadl, caly mokry. - Oczy,
rybie oczy...
Smatuch podszedl do kobiety trzymajacej dziecko i spojrzal na malego
krytycznie.
- No faktycznie dzieciak uroda nie grzeszy. Oj, Maryska, ciemno w
izbie byc musialo... Ale Geralt, nie frasuj sie... Bierzesz go przecie do
tego waszego wiedzminskiego fachu, a tam uroda po kij, no nie?
- Kwestia szczescia. - powiedzial Geralt, wzial dziecko i wyszedl.
* * *
Minelo dziesiec lat. Woda w pobliskim jeziorze dziesiec razy
zamarzala i dziewiec razy odmarzala.
* * *
- Fiszaj, podejdz tu, synku.
Chlopiec poslusznie zblizyl sie do czarodzieja. Ten zlustrowal go
wzrokiem i usmiechnal sie. Fiszaj zadrzal na ten widok.
- Nie boj sie. Znasz mnie przeciez. I Geralt mnie zna. Dobrze, ze do
mnie sie zwrociles. Ja z ciebie moge zrobic prawdziwego wiedzmina. On
nie.
- Tak, mistrzu Vilgefortz. - chlopiec znowu zadrzal, tym razem z
gniewu. - On i reszta tej Kaermorhenowskiej chalastry... powiedzieli, ze
nie potrafia juz przeprowadzac Proby Traw. A ja wiem, ze oni nie chca,
zebym zostal wiedzminem!
Czarodziej znowu sie usmiechnal.
- Ironia losu... Ten, ktory ciebie stworzyl, zrobil to dla mnie.
Wiedzminska rutyna. Kiedys sie zemscisz, chlopcze...
Vilgefortz podszedl do zakurzonego, drewnianego stolu. Obok staly
flakoniki i torebki z tajemnymi, wiedzminskimi eliksirami i ziolami.
Mezczyzna wzial jeden z pojemnikow z zielona ciecza.
- Zamknij oczy, Fiszaj. I wypij to.
Chlopiec poslusznie wykonal polecenie. Teraz wszystko zalezy ode
mnie, pomyslal Vilgefortz. Dawno, bardzo dawno tego nie robilem... Ale
tego sie nie zapomia.
* * *
- Smatuch! Wrociles!
- Maryska! Kochana!
Rzucili sie sobie w ramiona. Kobieta zasmiala sie dzwiecznie i cos
zaszeptala do ucha chlopowi. Ten odsunal sie nagle rozpromieniony.
- Jak to, dzieciaki? Przecie jednego mielismy...
Geralt usmiechnal sie paskudnie. Wszystko tak, jak przewidzial.
- No rodzilam... W chalupie sa. Czworaczki...
Wiedzmin zbladl.
* * *
Od samego rana wszystko psulo mu humor, wprawialo w przygnebienie i
zlosc. Wszystko. Zloscilo go, ze zaspal, przez co samo rano stalo sie
praktycznie samym poludniem. Denerwowal go brak Fiszaja, ktory nie wrocil
na noc do warowni. Denerwowal go koszmar, ktory mu sie przysnil i ktory
pamietal... czworaczki, psia mac. Czworaczki i Prawo Niespodzianki!
Wiedzminska rutyna, zaraza.
- Geralt! Wstawaj! Fiszaja znalezlismy! - uslyszal Coena zanim ten
wparowal do komnaty. - Martwy prawie... ale dycha.
* * *
- Nie podoba mi sie to. Chlopak chyba przedawkowal. Tylko skad wzial
fisstech? - zapytal w zadumie Vesemir. Geralt siedzial obok na brzegu
lozka, Coen stal plecami do nich i patrzyl przez okno. Na zewnatrz wiatr
raz po raz trzaskal okiennicami.
- To nie fisstech. To Proba Traw. - stwierdzil Geralt spokojnie. -
Nie wiem jak, nie wiem kto, ale chlopak przechodzi wlasnie Probe Traw.
Vesemir zakaslal nerwowo. Coen wciagnal powietrze i zamknal oczy.
- Wszystko sie wyjasni gora za dziesiec dni... - kontynuowal
wiedzmin. - Wiedzminska rutyna...
* * *
Minelo dziesiec dni. Mrowki w pobliskim lesie dziesiec razy
odbudowywaly dziesieciokrotnie skopane przez Coena swoje mrowisko.
* * *
- No wiec biegne Mordownia, tak jak mi Coen kazal, nagle patrze, a tu
jakas postac tuz przede mna! Potknalem sie, wywrocilem i zgaslo swiatlo...
kompletnie. Pozniej zobaczylem jeszcze szare, falujace niebo i wydawalo mi
sie, ze mam zajebiscie dopalony refleks. A potem...
- Fisstech. - stwierdzil spokojnie Vesemir. - Skad wziales?
- Nie przerywaj mu. - powiedzial Geralt patrzac przyjacielowi w oczy.
- Mow dalej, Lisz... Fiszaj.
- No, tego. Potem niebo zawalilo mi sie na glowe i juz nic nie
widzialem. Az sie teraz obudzilem.
Coen spojrzal na Vesemira, ten na Geralta. Geralt chcial spojrzec na
chlopca, ale wolal nie widziec jego rybich oczu. Zawsze dostawal od tego
gesiej skorki i swedziala go blizna na karku.
- No wiec, er, mysle, ze mozemy byc ze soba szczerzy. Fiszaj, jestes
juz wiedzminem. Trening nie potrwa juz dlugo. Przezimujesz jeszcze tutaj,
pozniej jestes wolny. Coen skombinuje dla ciebie medalion, Vesemir
znajdzie ci prawdziwy miecz z meteorytu. Moja rola sie skonczyla.
Przeznaczenie zwyciezylo. I wiedzminska rutyna.
* * *
- Dzien dobry... Po ile te medaliki? O na przyklad ten z rybia
glowa... Trzy korony? To poprosze...
* * *
- Dzien dobry... Chcialem kupic miecz. Nieee, nie taki. Musi byc
niecodzienny... O, mysle, ze ten wyglada interesujaco. Tak, widze, ze to
miedz. Potrzyma sie tydzien w rozgrzanym oleju wymieszanym z krowimi
plackami i bedzie wygladac jak stal nie z tej ziemi. Ile place?
* * *
Minela zima. Woda w pobliskim jeziorze zamarzla i odmarzla, mrowki w
pobliskim lesie zamarzly i juz nie odmarzly.
* * *
Plotka zastukala kopytami na dylach mostu. Kaer Morhen zostalo w
tyle. Wiedzmin sie odprezyl. Wolny, myslal, nareszcie wolny. Koniec z
niespodziankami, nianczeniem dzieci... Za stary na to jestem.
- Geralt.
Odwrocil sie. Zapachnialo bzem, agrestem i tetra.
- Yen.
Wolny, skarcil sie w myslach, zaraza, za wolny... Trza bylo szybciej.
- Jak to: szybciej? - zapytala mruzac oczy.
- No, eee, tego, spieszylem sie wlasnie do ciebie... - zajaknal sie
wiedzmin i szybko zmienil temat. - Mam dla ciebie dobre wiesci. Fiszaj sie
usamodzielnil.
Yennefer podeszla do niego i usmiechnela sie serdecznie.
- Ciesze sie. Ja tez mam dla ciebie dobre wiesci. Pamietasz, jak
wspominalam ci o tej kuracji, ktora przechodzilam u Nenneke? No wiec sie
udalo! Jestem w ciazy! Juz wiem, to beda czworaczki! Za miesiac.
Wiedzmin zbladl. Wbrew wiedzminskiej rutynie.
* * *
A pozniej cala woda i wszystko dookola zamarzlo. I tak juz zostalo.
KONIEC
John MacKanacKy
mackan@rpg.org.pl
Pisane w lutym 1998
--------
|